Wystąpienie RPO Ewy Łętowskiej 24.01.1992 - Informacja za lata 1990-91
Sprawozdanie z działalności rzecznika praw obywatelskich za okres 1 grudnia 1990 r. - 19 listopada 1991 r. wraz z uwagami o stanie przestrzegania praw i wolności obywatelskich (druk nr 32).
Rzecznik Praw Obywatelskich Ewa Łętowska:
Panie Marszałku! Przyjemność po mojej stronie.
Pana Marszałka powitałam. Panie! Panowie! Składam dziś czwarte, a zarazem ostatnie sprawozdanie rzecznika praw obywatelskich. Dotyczy ono, zgodnie z wymaganiami ustawy, nie tylko tego, co sam rzecznik robił lub zrobił. Mam także przedstawić uwagi o stanie przestrzegania praw i wolności obywatelskich.
Sprawozdanie dostarczone państwu jest obszerne, a spis treści o charakterze indeksu ułatwia znalezienie konkretnego problemu lub typu spraw tym, których interesuje tylko fragment lub szczegół.
Najważniejsza jest część IV obejmująca strony od 20 do 229, prezentująca poszczególne grupy spraw i poszczególne typy naruszeń praw i wolności - tak konstytucyjnych, jak i wynikających z paktów praw człowieka. Mowa tam o dyskryminacjach różnej natury, o pogwałceniach prywatności, także, niestety, przez skądinąd legalne działania policji lub prokuratury, zakłady lekarskie czy placówki opiekuńcze, o przetrzymywaniu (ciągle) osób w aresztach bez ważnego tytułu prawnego, o błędach prawnych towarzyszących skądinąd pożądanym zmianom w gospodarce, o braku ochrony prawnej (teoretycznie w prawie należnej) klienteli spółdzielczości mieszkaniowej, banków, PZU, poczty i o wielu innych sprawach. Razem 33 typowe sytuacje, od służby wojskowej po kwestie emerytalne, od podmiotowości noworodka, który dla biurokracji zbyt mało ważył, aby mógł być uznany za człowieka, po błędy towarzyszące najnowszej legislacji rentowej.
Druga podstawowa część sprawozdania, obejmująca strony od 230 do 270, obrazuje typowe błędy i triki godzące w prawa i wolności obywateli. Mowa tu - z przykładami i faktami - o nieumiejętności pracy organizatorskiej wyrażającej się w nieelastyczności administracji, nie umiejącej stosować środków innych niż władcze, o nieumiejętności skoordynowania swych przedsięwzięć z aktywnością innego albo innych resortów, o oportunizmie decyzyjnym, o zapaściach wyborczych, o bezczynnym oczekiwaniu na zmiany ustawy traktowanym jako pretekst do niedziałania nawet tam, gdzie to możliwe, o powoływaniu się na niemożność faktyczną jako wystarczającą podstawę do całkowitej bierności, o układaniu biegu spraw w sposób najdogodniejszy dla instytucji, a nie dla obywateli, o przykładach negatywnych, błędnych reakcji adresatów wystąpień rzecznika praw obywatelskich, o milczeniu, o technikach przeciągania i odwlekania spraw, o załatwianiu spraw ˝po kawałku˝, o stosowaniu techniki ˝może załatwi to kolega˝, o uporczywym podtrzymywaniu pierwotnie zajętego stanowiska zamiast sprawdzenia stanu faktycznego lub prawnego.
Specjalnie, dla celów egzemplifikacji, na stronach od 136 do 150 przedstawiono przegląd załatwionych przez rzecznika spraw szarego człowieka, tu akurat w zakresie uprawnień pracowniczych i socjalnych. Uczyniono to dlatego, że istnienie tego aspektu pracy rzecznika ciągle umyka uwadze czytelników, słuchaczy i krytyków postrzegających działalność tego organu tylko poprzez jego wystąpienia generalne czy wnioski do Trybunału Konstytucyjnego. Tymczasem oba wątki, generalny i indywidualny, istnieją w pracy rzecznika równolegle. I takich indywidualnych, zakończonych spraw było w jego praktyce ponad 10 tysięcy. Oczywiście nie wchodzą tutaj te wypadki, gdy sprawę rozwiązano - niejednokrotnie ze skutkiem dla bardzo znacznych zbiorowości - działaniem o charakterze generalnym. Weźmy choćby przykład zmiany praktyki PKO w kwestii konsekwencji dla klienta kradzieży książeczki czekowej.
Biuro rzecznika liczy 81 osób - mówię o pełnych etatach - co jest porównywalne z biurem mediatora francuskiego, przy pięciokrotnie wyższym niż we Francji wpływie. Budżet biura - były co do tego wątpliwości - w zakresie wydatków osobowych i bieżących wynosił w 1991 roku 6,6% wydatków Kancelarii Sejmu.
Obecnie biuro pracuje w praktyce na bieżąco. Pojawiło się jednak nowe zjawisko, znajdujące zresztą odbicie w statystyce: spowolnienie reakcji adresatów, co powoduje, że sprawy załatwiane są z większym mozołem i nakładem czasu, przy wielokrotnie powtarzalnej korespondencji, a także - co już zupełnie nie znajduje statystycznego odbicia - konieczność powracania do spraw dawniejszych, niby to przez administrację załatwionych, a w rzeczywistości takich, w których nic nie zrobiono, a rzecznika starano się oszukać.
Główną dewizą rzecznika, skopiowaną zresztą z doświadczeń innych urzędów ombudsmańskich, jest myśl: ˝Zachowaj się właściwie wobec obywatela mającego prawo do rzetelnego potraktowania, zgodnego z europejskim wzorcem prawa, właściwym dla demokratycznego państwa prawa˝. Nie jest natomiast, i to nigdzie na świecie, zadaniem ombudsmana działanie typu: ˝Interweniuję, bo jestem dobrym wujaszkiem dla mojego protegowanego, który bardzo czegoś chce˝.
W 1991 roku obficie napłynęła korespondencja dotycząca następstw zmian gospodarczych i niepokojów związanych z utratą bezpieczeństwa socjalnego. Żaden ombudsman na świecie nie wtrąca się do kształtowania polityki gospodarczej i społecznej. Nie może decydować o cłach, płacach, rentach, cenach. Ombudsman jednak ma obowiązek powiedzieć, że:
- zmiany w tym zakresie wprowadzane z dnia na dzień, bez zadbania o uregulowanie sytuacji ˝w toku˝, a więc transakcji skalkulowanych, zaczętych pod rządem dawnego prawa, nie są przemyślane i rzetelne;
- w cywilizowanych państwach prawo ogłasza się w stosownych dziennikach, a nie przy pomocy płatnych ogłoszeń w gazetach; tak było przy wprowadzeniu odpłatności za leki;
- ośmiesza zarówno sam akt, jak i jego projektodawców wprowadzanie przepisów z założenia obowiązujących na dwa lata i jednocześnie regulujących sytuację obywateli aż do końca stulecia, jak przy ustawie rentowo-rewaloryzacyjnej, i to nie jest tylko techniczny błąd prawa.
Jest to zredukowanie ad nullum zaufania obywateli dotkniętych w ich najżywotniejszych interesach. Jest to wprowadzenie stanu niepewności prawnej tam, gdzie obywatele muszą jasno i precyzyjnie wiedzieć, co ich czeka, aby mogli stosownie ułożyć swoje życie. Jest to arogancja tych, którzy zasady zaufania i rzetelności w prawie, o których mówi rzecznik, określają jako ˝publicystykę˝ i dają tym sposobem świadectwo żałosnemu niezrozumieniu, czym jest w ogóle prawo i jaką rolę odgrywa w społeczeństwie, a o czym bardzo dobrze wiedzą rządzący w innych, bardziej cywilizowanych państwach. Błędne jest bowiem redukowanie aspiracji obywateli i ich braku akceptacji dla wprowadzanych zmian tylko do czysto ekonomicznego aspektu. Korespondencja kierowana do rzecznika praw obywatelskich wyraźnie wskazuje na rozżalenie wynikające ze sposobu potraktowania - lekceważącego, nieobywatelskiego: ˝wszystko o nas - bez nas˝, a nie tylko samego rozczarowania i strachu przed spadkiem poziomu życia.
Nigdzie na świecie nie jest bowiem tak, jak się to niekiedy opacznie sądzi, że państwo nie może zabrać tego, co kiedyś dało. Ochrona praw nabytych nigdzie nie ma i mieć nie może absolutnego charakteru. Zmiany nie mogą być jednak arbitralne, powierzchowne, niefachowe i chaotyczne.
Przypomnę rzymską zasadę, często opacznie rozumianą: dura lex, sed lex - twarde prawo, ale prawo. Jej sens leży w tym, że dotkliwość skutków jest uświęcona przez fakt użycia legitymowanego narzędzia - prawa. Ale to musi być prawo właśnie, a nie twór ułomny, amatorsko prawo udający. Obywatele bowiem tylko wtedy są obywatelami, gdy jeżeli trzeba ich dotknąć, czyni się to nie siłą, ale prawem, rzetelnie skonstruowanym i użytym, a nie przy pomocy atrapy prawa.
Kryzys ekonomiczny i konsekwencje zwrotu ku gospodarce rynkowej ciążą wyraźnie nad ochroną praw obywatelskich. Jest to szczególnie wyraźne w zakresie praw ekonomicznych, socjalnych i kulturalnych. Widoczne jest to w skargach na skutki ˝pętli kredytowej˝ przy kwestii mieszkaniowej, ograniczeniach w zakresie lecznictwa i oświaty. Niezależnie od nieuchronnych trudności okresu przejściowego sytuację pogarsza tolerowanie niekoniecznych, negatywnych następstw ubocznych zmian, niedostateczna gotowość kreowania mechanizmów obronnych, brak rzetelności w posługiwaniu się prawem, niechęć administracji do szybkiej (i prawnie możliwej, a nie stosowanej z oportunizmu) reakcji. Przykładem niech tu będą sprawy reprywatyzacji małych obiektów gospodarczych, odebranych możliwymi do uchylenia już dziś decyzjami administracyjnymi. Jednakże decyzje te z oportunizmu nie są podejmowane. Czeka się na - w tym wypadku niekonieczne - zmiany legislacyjne.
Nie dostrzeganym i pozostawionym bez właściwej reakcji zjawiskiem jest, co już dziś rzecznik sygnalizuje, ograniczenie dostępności do wymiaru sprawiedliwości z przyczyn ekonomicznych. Sygnalizuję przybieranie na sile negatywnych konsekwencji (tak w płaszczyźnie resocjalizacji, jak i czysto bytowej) bezrobocia wśród więźniów.
W ubiegłorocznym sprawozdaniu pisałam o tym - niestety, zjawisko nadal trwa - że poszczególne części aparatu państwowego nie kooperują ze sobą, brak między nimi przepływu informacji, impulsów. Powoduje to konieczność mozolnego ˝przepychania˝ spraw i problemów w wypadkach, gdy wymagane jest współdziałanie różnych urzędów i instytucji. Dam przykład choćby sprawy związku między prywatyzacją a zagadnieniem mieszkań zakładowych. Na styku działania różnych resortów powstają negatywne konflikty kompetencyjne. Obywatel, u którego się to wszystko zbiera, odbiera to jako chaos godzący w jego żywotne interesy. Sytuację pogarsza wyraźna ˝okołowyborcza˝ zapaść aparatu administracyjnego, czekanie na Godota. Administracja, speszona i zajęta własnymi reorganizacjami, także personalnymi, nie chce po prostu działać, a może nie umie. Dotyczy to także tych sfer, gdzie działanie wobec obywatela jest prawnie i faktycznie możliwe.
Uporczywym błędem jest podejmowanie decyzji legislacyjnych bez zastanowienia się choćby nad skutkami ubocznymi i tym, czy działania są rzetelne, czy szanują reguły gry wobec obywateli. Lekceważenie w tym zakresie zawiedzionego zaufania jest, w moim przekonaniu, jedną z najdonioślejszych przyczyn spadku nastrojów społecznych, upadku autorytetów. Świadczy to o kryzysie informacji między establishmentem i obywatelami. Prawo zaś jest jednym ze środków tej właśnie informacji. Błędy i manipulacje w zakresie prawa to błędy i manipulacje w zakresie komunikacji między rządzącymi i rządzonymi.
Polska nie jest państwem prawa i długo nim nie będzie. Prawo jest ciągle traktowane instrumentalnie, jako narzędzie koniunkturalnej polityki czy polityk. W tej sytuacji prawdziwe wartości prawa - jako spoiwa społecznego, opartego na rzetelnych regułach gry między rządzącymi i rządzonymi - są albo nie dostrzegane, albo lekceważone.
Polityzacja prawa jest wciąż obecna, mimo oficjalnego jej odrzucenia. Wiąże się to ze stosunkiem do istniejącego ciągle ˝dawnego˝ prawa. Jest ono oczywiście i niesprawne, i nie odpowiada aksjologicznie wymogom czasu. Błędem jest jednakowoż - w miejsce normalnych, prowadzonych w trybie parlamentarnym zmian, a także zamiast zintensyfikowania wysiłków na rzecz naprawdę kreatywnego stosowania tego prawa, które mamy - odmawianie mu bytu jako tworowi nielegitymowanemu. Prawo należy zmieniać. Należy - poprzez odwołanie się do standardów demokratycznego państwa prawnego, pożyczki z orzecznictwa Trybunału Europejskiego, bezpośrednie stosowanie konstytucji - unowocześnić i oderwać od dawnego skostnienia praktyczne stosowanie prawa, zwłaszcza przez administrację i sądy. Nie należy jednak kreować przekonania, iż całe prawo jest podejrzane, aby - w razie koniunkturalnej potrzeby - mieć na przyszłość nie związane ręce w konkretnym wypadku.
Problemem obecnie jest nie tyle stosowanie dawnego prawa, co jakoby ma rodzić katastrofalne skutki. Prawdziwym problemem natomiast, ciągle nie rozwiązanym, jest odpowiedź na pytanie, o ile i jak dalece ma się tolerować skutki istnienia w przeszłości prawa niezgodnego z prawami człowieka. A jest to niezwykle szeroki wachlarz zagadnień: od reformy rolnej i nacjonalizacji przemysłu, poprzez sankcje majątkowe stosowane wobec obywateli polskich niepolskiego pochodzenia, odbieranie własności w najrozmaitszych formach quasi-legalnych i na podstawie nielegalnych praktyk, służbę wojskową w kopalniach, nader restryktywną politykę karną itd. Wszędzie na świecie do łagodzenia tego rodzaju niesprawiedliwości konieczne są jednak poważne nakłady finansowe. Nadziei na ten sposób rozwiązania problemu w tej chwili brak. Brak, niestety, chyba też politycznej odwagi, aby to właśnie powiedzieć.
Bycie demokratycznym państwem prawa to honorowanie reguł gry właściwych dla nowoczesnych państw europejskich w stosunkach rządzeni - rządzący. Wymaga to jednak, aby były one, po pierwsze, znane, po drugie, stosowane w sposób rzetelny, a nie powierzchownie i hipokryzyjnie, co wymaga wiedzy profesjonalnej i wrażliwości w stopniu znacznie przewyższającym polskie standardy legislacyjne, administracyjne i sądowe.
W ostatnim czasie często pojawia się w różnych wypowiedziach pogląd o zasadniczej różnicy między sferą ˝ius˝ a ˝lex˝, przy oczywistym założeniu nadrzędności tej pierwszej sfery. ˝Ius˝ to prawo naturalne, przyrodzone człowiekowi z samej istoty, niezmienne i nie poddające się kształtowaniu, ˝lex˝ natomiast to prawo ludzkie, ustanawiane przez władze, zmienne i podlegające łatwemu kreowaniu przez polityków.
Są to poglądy znane od lat i wielokrotnie powtarzane. Nie byłoby w odwoływaniu się do owych teorii niczego niezwykłego i niebezpiecznego, gdyby nie to, że pojawiają się one zwykle wtedy i zwykle tam, gdzie dla pewnych wpływowych ośrodków obowiązujące właśnie przepisy stają się z jakichś względów niewygodne i zamierzają one w stosunkowo łatwy i niekrępujący sposób znaleźć metodę uwolnienia się spod ich rygorów. Zwykle zresztą dzieje się tak, że o tym, co jest w prawie stanowionym nie do przyjęcia, co w nim jest sprzeczne z odwiecznymi prawami natury, mają decydować lub co najmniej uzyskać decydujący na to wpływ głosiciele takich poglądów.
W rezultacie zatem powstaje niebezpieczeństwo, iż możemy, po raz nie wiadomo który, mieć do czynienia z kolejną polityczną manipulacją i umacnianiem władzy jednych nad drugimi. Z tej m.in. przyczyny rzecznik praw obywatelskich odnosił się do tego rodzaju wezwań z zasadniczą nieufnością, twierdząc, że każde prawo, jako rezultat ludzkiego działania i efekt określonych tendencji politycznych, może i musi podlegać ocenom, krytyce i zmianom. Dopóki jednak obowiązuje, powinno być przestrzegane. Inaczej, niezależnie od wszelkich pięknych słów, zawsze może powstać sytuacja, gdy w wolnej od stanowionego prawa sferze zakorzeni się woluntaryzm, demagogia i dyktat mocniejszego - czasem tylko liczniejszego - nad słabszymi. Każdą bowiem sytuację można łatwo doprowadzić do karykatury. Taką właśnie karykaturą jest często, o czym wielokrotnie uczyła historia, prawo dżungli.
Rzecznik zatem zawsze protestował przeciwko wszelkim próbom instrumentalnego, politycznego traktowania obowiązującego prawa i tendencjom do ułatwiania sobie dróg do jego łatwego obchodzenia. Jest bowiem zasadnicza różnica między patrzeniem na prawo przez polityka i przez prawnika. Dla pierwszego sukces jest miarą wszystkiego i wszystkich. Łatwo więc gotów jest nazwać czarne białym albo kota psem, szczególnie jeżeli to jest jego kot. Jeżeli rygory płynące z obowiązującej ustawy stają mu się niewygodne, będzie twierdził, iż konieczność przełożenia wartości wyższych nad niższe wymaga koniecznie, by ustawę tę zmienić ministerialną instrukcją, lub że jakieś zawodowe gremium może swoją uchwałą doprowadzić do faktycznej sterylizacji obowiązującego kodeksu czy ustawy. Rzecznik spotykał się też z oficjalnie wyrażanym stanowiskiem, iż właśnie wymogi polityczne nakazują nieodwołalnie, by jakąś 3 niewygodną grupę osób usuwać z pracy czy służby bez przyznania jej jakiejkolwiek proceduralnej ochrony prawnej. Przeciwko tego rodzaju tendencjom starał się zawsze zgłaszać, wykorzystując w tym celu dane mu przez prawo środki, najostrzejszy protest. Zresztą ci, którzy głosili tego rodzaju tendencje, powinni pamiętać, że środki, które łatwo chcieli stosować przeciwko innym, równie łatwo w przyszłości mogą się obrócić przeciwko nim samym, albowiem Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy. I dlatego też nikt nie powinien czynić tego, co wkrótce jemu samemu może okazać się niemiłe. Nie tak dawno miałam do czynienia z sytuacją, gdy pewien minister, ostro zgłaszający pretensje do rzecznika o przesadną jego zdaniem ochronę, jakiej rzecznik domagał się dla administrowanych przez niego obywateli, nagle i niespodziewanie znalazł się w sytuacji, gdy podobnej ochrony potrzebował sam. Powinno to być przestrogą dla wszystkich jego kolegów, tak dziś, jak i w przyszłości.
Dlatego też - w konsekwencji - rzecznik głosił nieodmiennie nieodzowność przestrzegania, tam gdzie władza i administracja rozstrzygają o sprawach obywateli, fundamentalnych zasad sprawiedliwości proceduralnej, a więc tych reguł, jakie we wszelkich cywilizowanych państwach, mieniących się państwami prawa, przyjęte są dla stosunków obywatela z decydującymi organami. Uważam, że nigdy dość odwoływania się do tych reguł, więc jeszcze raz wymienię je tutaj tylko po to, żeby zabrzmiały z sejmowej trybuny. A więc:
- działający organ musi być kompetentny i właściwy dla danego rodzaju spraw;
- obywatel musi być dopuszczony do udziału w rozpatrywaniu jego sprawy, nie wolno jej przed nim utajniać;
- strony postępowania muszą mieć równe szanse;
- rozstrzygający organ musi działać bezstronnie;
- postępowanie musi być prowadzone w uczciwy sposób;
- każda decyzja musi być uzasadniona merytorycznie, a nie faktem, iż organ ˝mógł˝ ją w ramach swych kompetencji podjąć;
- od każdej decyzji musi przysługiwać odwołanie choćby do jednej instancji;
- kontrolę nad zgodnością z prawem każdej decyzji sprawuje niezawisły sąd.
Wydaje się, że są to zasady fundamentalne, wręcz święte, od których w żadnym wypadku nie wolno odstępować, a szczególnie nie należy tego czynić wobec jednostek czy grup nielubianych czy niepopularnych. ˝Odrażający, brudni i źli˝ też są obywatelami.
Dlatego nigdy dość troski o przestrzeganie prawa, a już szczególnie wówczas, gdy jego naruszenia zdają się służyć tzw. słusznej sprawie. Wszelkie organy kontroli muszą zachować zawsze w tym względzie bezstronność i obiektywizm.
Skoro już mowa o obiektywizmie, jeszcze jedna uwaga pro domo sua. W ostatnim czasie doszło do mnie kilka głosów zarzucających mi brak obiektywizmu w stosunku do spraw dotyczących majątkowych interesów Kościoła. Powodem ma być zwrócenie się przeze mnie do Trybunału Konstytucyjnego o wyjaśnienie zakresu działania przepisów dotyczących restytucji własności kościelnej. Głosy te są dla mnie niezrozumiałe. Trybunał Konstytucyjny poproszony został o wyjaśnienie sprawy i niewątpliwie uczyni to z równym obiektywizmem, bezstronnością i staraniem, jak to czynił zawsze. Jeżeli zatem prawa, do których pretenduje zainteresowany, są słuszne i sprawiedliwe, uzyska on pełną satysfakcję. Nie mogę jednak zgodzić się z poglądem, iż samo wystąpienie o dokonanie wykładni może być uznane za coś nieobiektywnego, niesprawiedliwego czy niesłusznego. Zresztą nihil novi sub sole - w marcu 1988 r. rzecznik zwracał się oficjalnie do władz o zwrócenie Kościołowi niesłusznie odebranej własności ziemskiej we Włocławku, uzyskał pozytywne rozstrzygnięcie i otrzymał wówczas ze strony Kościoła gorące podziękowanie. I także wtedy zarzucano mi nieobiektywizm, tyle tylko że głosili to ci, w których władaniu znajdował się ów kościelny majątek. Wtedy oni byli u władzy. A przecież rzecznik nie uczynił niczego innego niż to, co zrobił obecnie, wychodząc z założenia, że prawo musi być jednakie dla wszystkich.
Kiedy obejmowałam urząd rzecznika, rządziła w Polsce partia komunistyczna. Działała ona w dość oryginalnej sytuacji społeczno-politycznej: wiedziała o tym, że jej władza pozbawiona jest powszechnej legitymacji, wiedziała, iż jest nie akceptowana, wiedziała także, że jej liczni członkowie oskarżani są powszechnie o ciągnięcie korzyści z zajmowanych stanowisk, że przypisuje się jej powszechnie obłudę i skorumpowanie. Aspirująca do władzy opozycja jawiła się wówczas społeczeństwu jako zespół osób mądrych, skromnych i szlachetnych, których jedynym motorem działania jest powszechne dobro. Te właśnie założenia ułatwiły jej stosunkowo łatwe przejęcie rządów. Ale też te założenia są podstawą ciężkiego moralnego zobowiązania obecnej władzy wobec społeczeństwa, zobowiązania, z którego nie wszyscy rządzący mają zawsze równą ochotę w pełni się wywiązać. Często zatem bywa tak, że zamiast entuzjazmu i poparcia, mamy do czynienia z rozczarowaniem i niechęcią, tym większymi, że przecież obiecywano, że tym razem będzie zupełnie inaczej. I nie ma się czemu dziwić. Każda osobista ludzka przywara staje się w administracji zasadniczą demonstracją polityczną, a ludzkie cechy wyolbrzymiają się w karykaturalny, nieznośny sposób: arogant staje się arogantem do sześcianu, nieuk - uosobieniem głupoty, ktoś nieuczciwy - symbolem korupcji, i każda tego rodzaju okoliczność bije wprost w rząd, podważa jego kredyt zaufania, obciąża go niechęcią. I to nie jest doprawdy nic nowego. W styczniu 1852 r. diuk de Morny, bliski krewny cesarza Napoleona i organizator zwycięskiego przewrotu, pełniący wówczas kluczową funkcję ministra spraw wewnętrznych, skierował do prefektów pismo, w którym czytamy: ˝Wszyscy urzędnicy powinni dokładnie pojąć, że ich zadaniem jest przede wszystkim troska o interesy ludności i że ci, którzy powinni być przyjmowani w urzędach z największym zrozumieniem i uprzejmością, to właśnie ludzie najbardziej nieśmiali i słabi. Najlepsza polityka polega na życzliwości wobec obywateli i ułatwieniu załatwiania ich spraw. Wielokrotnie sam zauważyłem, że urzędnicy sądzą, jakoby ich znaczenie rosło wtedy, gdy powodują oni trudności i kłopoty. Nie wiedzą być może, że w ten sposób powodują niechęć i niepopularność władz centralnych, zatem ten styl administrowania musi być absolutnie zmieniony˝. Tyle diuk de Morny.
Przytoczyłam tylko parę zdań z tego długiego i pięknego pisma. Pisał to minister rządu, który objął władzę siłą, arystokrata i najbliższy krewny panującego, blisko półtora wieku temu. Myślę, że pan premier mógłby śmiało i dziś podpisać się pod tym listem, bo historia administracji uczy nas, że najłatwiej się zmienia przepisy i struktury. Dlatego tak często się to czyni. Najtrudniej zmienia się myślenie ludzi, szczególnie tych, którzy są u władzy, na wszystkich szczeblach. Rzecznik starał się, jak umiał, aby ta właśnie prawda dotarła do uszu rządzących. Chyba nie miał jednak w tym względzie wielkich sukcesów, choć oglądał pięć rządów i trzy parlamenty.
Nie ma potrzeby i nie leży w moich zamiarach dokonywanie bilansu całej kadencji rzecznika. Są publikowane szczegółowe sprawozdania roczne, są systematycznie drukowane biuletyny. Można, jeżeli ma się oczywiście na to ochotę, tam zajrzeć. Są tam liczby, fakty, przykłady. Dlatego właśnie roczne sprawozdania rzecznika są tak obszerne. Od listopada, to jest od zakończenia kadencji, jestem rzecznikiem pełniącym obowiązki do wyboru następcy. Proszę, aby Wysoka Izba zechciała się tym możliwie szybko zająć lub zaproponowała inną formą zakończenia działalności rzecznika, bo nie mogę i nie chcę czekać, i nie będę czekać.
Kończąc, odwołam się do klasycznej maksymy: feci quod potui, faciant meliora potentes. (Długotrwałe oklaski, większość posłów wstaje)